25.09.2012 00:38
Wypadki...
Sezon zaczyna się kończyć powoli. Z resztą zobaczymy jak to będzie w tym roku.
Mniej więcej jestem już prawie pewien że nie czeka mnie jakiś dłuższy wypad przed gwiazdką.
Mimo to wydaje mi się że zaczynam wreszcie po 3 latach posiadania motocykli być tym „długodystansowym”. Oprócz tego że używam moto na co dzień jako podstawowy środek transportu, to weekendy czasami zamykałem w okolicach 1200-1500 kilometrów. W wyniku czego jest szansa na zakończenie sezonu z 20 000 km.
Jakoś tak wyszło ze w tym wszystkim opuścili mnie znajomi. Ludzie z którymi uczyłem się jeździć na moto(czasami zabierałem bez wiedzy:). Ludzie którzy namawiali mnie na moto(a w sumie nie musieli) I ludzie z którymi planowaliśmy wyprawy. „Na wschód! Tam musi być cywilizacja!”(dziecko w drodze). I jak zwykle latam sam. Jak zawsze latałem.
W sumie jestem przyzwyczajony. Za młodu było „co 200km na rowerze jednego dnia?!”, „ale jak to 140km dziennie na rowerze?!”.
Więc chyba mi tak zostało. Ma to swoje ogromne zalety. Nie muszę z nikim obgadywać tras. Nikt nie ma pretensji że się zgubiliśmy. A jak jest jakiś problem, a w sumie miałem tylko 2 w sezonie to poznaje zajebistych ludzi. Jak na przykład warsztat gdzieś we wschodniej Polsce gdzie usłyszałem: Co klucz 14tka? Warsztat jest twój. Tylko na miejsce klucze poodkładaj. Albo na Warmii jak mi wachy zabrakło. To aż mi się głupio zrobiło. Bo koleś popędzał żonę żeby kończyła bo on musi ze mną na stacje jechać.
Zwiedziłem kilka naprawdę zajebistych dróg. Nie myślałem że są takie w Polsce. Zobaczyłem kilka miejsc tak odległych od Warszawy że zmieniły mój światopogląd na temat tego kraju jako całości.
Zrobiłem kilka mało ogarniętych sytuacji. Dziadek w Matizie który przed zakrętem zobaczył motor który ździebko za szeroko go wziął i właśnie jedzie na niego miał piękną minę. Chyba miał zamiar dojechać do kościoła a nie do stwórcy. Ale nie było ani szybko ani jakoś specjalnie niebezpiecznie. On zwolnił, ja mocniej się położyłem i każdy pojechał w swoją stronę.
Co prowadzi mnie do tych wypadków. Miałem dokładnie 3 w tym roku. Dwa razy na moto i raz samochodem. Co w przedziwny sposób dało mi się w inny sposób z jazdą.
Co do moto to za pierwszym razem coś zatrzymało dosyć drastycznie samochód przede mną. I hamowanie było by całkiem skuteczne gdyby nie ogromny namalowany farbą na asfalcie znak o ograniczenie do 10ciu ton. I tu wiem że miałem 80kmh jak zacząłem heblować.
Następnym razem to już kompletnie moja głupota. Przy ok 100kmh musiałem w coś wjechać. I jak przy wciskaniu hebli zaczęło mi tyłem rzucać to ja miałem zakodowane w głowie że muszę absolutnie skręcić na skrzyżowaniu w prawo. No i docinałem klamkę. No i to już dało straty w postaci kasku i kilku innych gratów ale nie motocykla.
Co prowadzi do motocykli. Stara Honda CBX550 przeżyła ze mną te 2 zdarzenia tracąc tylko klamkę sprzęgła i migacze. Motor podnosiłem odpaliłem i jechałem do domu. Zabawne że 27letni motor dosyć mocno oberwał o osłonę alternatora. A mimo to oprócz tego że jest obita nic mu nie jest. Lata gada pełen serwis. A piszą że jak Fazera na parkingu na alternator wywalisz to pęknie:)
Ale „Kupiłem kolejny motocykl. Wiecie jak to jest.” czy jakoś tak napisał naczelny Świata motocykli. Honda chyba zostaje. Bo jest stara, pancerna i jest to mój pierwszy motocykl. Ale też nie opłaca mi się jej sprzedawać teraz. Po wszystkim co w niej zrobiłem cena była by śmieszna. Więc stoi w garażu na niedzielne słoneczne przejażdżki, i dopieszczanie do stanu fabryka. Może kiedyś jak będzie miała 35lat to będzie tyle warta ile chce.
A kupiłem XF 650 Freewind. Czyli nie wiadomo co. A mi wychodzi że akurat tak jak powinno być. Jest w sumie pancerny. Jeździ po tych drogach które mnie interesują. Czyli nie zawsze utwardzonych ale nie jest to teren. Z prędkościami które mi wystarczają. I jak śnieg mnie zaskoczy, to zostawię przypiętego do latarni i nie będzie mi szkoda. Od zakupu ma 5000km ze mną i nic nie narzeka. Po prostu jeźdi.
Zakończę ten wpis 3 wypadkiem.
Moja kobieta 3 dni po zdaniu prawa jazdy chciała na mokrym zrobić starym Escortem zakręt 90 stopni ze spokojną setką. Powiem wam że jak się na dach znaczą kłaść to już wiedziałem że luz. Ale nie położył się bo jak się okazało konstrukcja rowu na to nie pozwalała.
Samochód udało się naprawić za śmieszne pieniądze na szczęście. A kobieta teraz przed każdym zakrętem zwalnia do jakiś śmiesznych prędkości. I w ogóle nie chce prowadzić jak nie musi.
I gdzie tu wola walki?
Podnieść się. Wyciągnąć wnioski. I jechać dalej. Pamiętając o błędach które się już popełniło.
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Nauka jazdy (3)
- O moim motocyklu (4)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)